Masz skończoną powieść i zastanawiasz się, co dalej. Słyszysz o beta-czytelnikach, redaktorach i korektorach i nie wiesz, jak to ugryźć. A może dopiero chcesz zacząć pisać i próbujesz rozeznać, jak się zatroszczyć o swoje treści. W każdym razie dobrze trafiłeś. W tym artykule opowiem Ci o różnicy między beta-czytelnikiem a redaktorem i korektorem. Podpowiem też, kiedy warto zainwestować w swoje teksty, a kiedy beta wystarczy.
Społeczeństwo bardzo się oswaja z myślą, że literatura zasługuje na opiekę.
Jan Parandowski, Alchemia słowa
Beta-czytelnik a redaktor
Beta-czytelnik to osoba, która na prośbę autora wciela się w rolę potencjalnego czytelnika. Ma za zadanie przede wszystkim przekazać pisarzowi swoją opinię na temat bohaterów, prowadzenia fabuły, poziomu zainteresowania historią itp. Dobry beta-czytelnik zwróci też uwagę na nieścisłości fabularne czy niespójności w kreacji bohaterów. To taki początkujący alchemik słowa, który prawdopodobnie jest oczytany w danym gatunku literackim i zna obecne w nim trendy i motywy, ale niekoniecznie poradzi autorowi jak wybrnąć z dziury fabularnej, którą odkrył lub jak uwydatnić charakter bohatera.
Redaktor w roli czytelnika stoi tylko jedną nogą. I bardzo dobrze. Inaczej niczym nie różniłby się od bety. Redaktor patrzy na tekst bardziej obiektywnie. Nie tylko znajduje błędy logiczne, stylistyczne czy językowe, ale również je poprawia. Dobry alchemik słowa ma wiedzę warsztatową i wie, co i jak zmienić, żeby postać była bardziej barwna, a fabuła ciekawsza. Posłuży więc autorowi nie tylko osobistą opinią, ale i profesjonalną wskazówką. Beta-czytelnik tylko daje znać, że coś jest nie tak w danym fragmencie. Redaktor natomiast ściśle współpracuje z autorem, by udoskonalić jego tekst. Pisarz i jego redaktor to zespół, a książka to ich wspólny projekt. Obojgu zależy, żeby tekst był jak najlepszy.
Beta becie nierówny
Nie przeczę, że beta-czytelnik może być naprawdę oczytany i zaznajomiony z rzemiosłem pisarskim. Być może nawet stanie się pierwszym fanem. Jednak niektóre osoby betujące, niezbyt dokładnie przekazują autorowi, o co im chodzi lub nie wskazują konkretnego problemu. „Nie lubię tego bohatera, jest jakiś głupi”, „ta scena jest jakaś dziwna”, „nie podoba mi się”, „nie wciągnęło mnie jakoś” – czasami to wszystko, co wyciągniesz od bety. Przyznasz, że to niezbyt pomocne. A oto moja przykładowa sugestia do jednego z tekstów, które miałam przyjemność poprawiać: „Twoje dialogi mogłyby przebiegać w dowolnym miejscu w kosmosie. W dialogi zawsze warto wpleść jakiś szczegół, który przeniesie czytelnika w miejsce akcji. Może to być wystrój wnętrza, dźwięk, zapach itp. Najlepiej wykorzystywać wszystkie zmysły do opisywania różnych miejsc w opowieści. Np. w warsztacie wujka może cuchnąć smarem, a kuchnia w mieszkaniu bohatera może być oblepiona plamami po winie”. Sam oceń, która opinia jest bardziej pomocna.
Niektórzy beta-czytelnicy lubią bawić się w korektorów i wskazywać błędy ortograficzne czy interpunkcyjne oraz słynne literówki. Chwała im za to! Zawsze to mniej pracy dla korektora, o ile autor zechce go zaangażować w swój projekt wydawniczy. Jednak korekta to nie tylko przecinki, literówki i powtórzenia. To także ujednolicenie form zapisów stylu, rusycyzmy, germanizmy, pleonazmy i inne -zmy. Osoba nie zajmująca się na co dzień redakcją lub korektą nie zauważy każdego błędu. Ba! Nawet profesjonalny korektor może coś przeoczyć, ale gwarantuję, że znajdzie o wiele więcej niż beta-czytelnik i tym przybliży tekst do doskonałości. Bo przecież nigdy nie będzie idealnie.
Kiedy na kim polegać
Gdy publikujesz swoje teksty w Internecie bez większych zobowiązań i oczekiwań (np. posty w mediach społecznościowych, Wattpad) i nie zależy Ci na zrobieniu dobrego wrażenia na odbiorcach, nie musisz się przejmować ani jednym, ani drugim. Jeśli jednak piszesz historię w odcinkach i trochę Ci zależy, polecam przynajmniej dobrego beta-czytelnika. Problem w tym, że odszukanie go może (ale nie musi) potrwać jakiś czas.
W przypadku tekstów, które mają budować Twój wizerunek (np. posty i artykuły branżowe, newsletter), przydałaby się już korekta, być może z elementami redakcji. Wielu przedsiębiorców działających online promuje się za pomocą mini e-booków. To świetny pomysł marketingowy, chociaż często brakuje w nich dobrej korekty zarówno tej przed składem, jak i po nim.
Jeśli planujesz wydać swoje dzieło z wydawnictwem – moje gratulacje! Nie musisz się przejmować redakcją i korektą! Tradycyjne wydawnictwo zajmie się tym za Ciebie. Pamiętaj jednak, że przed wysłaniem propozycji wydawniczych warto popracować z kilkoma beta-czytelnikami, by upewnić się, że tekst może zainteresować potencjalnego wydawcę. Możesz też skorzystać z recenzji przedwydawniczej. To profesjonalna opinia o potencjale wydawniczym tekstu z uwzględnieniem punktów do poprawy, takich jak dziury fabularne, mało wiarygodni bohaterowie i ogólnie pojęty warsztat pisarski. Taką usługę możesz zamówić też u mnie (Badanie manuskryptu).
Jeśli planujesz samodzielnie wydać książkę, e-book lub inną publikację i chcesz pominąć redakcję lub korektę i poprzestać na beta-czytelnikach, przemyśl to jeszcze raz. Naprawdę nie warto ciąć kosztów. Czytelnicy są niezwykle wnikliwi i pamiętliwi. Chętnie wytykają literówki i inne pomyłki, a nawet mało znane formy poprawne. Na przykład w jednej z książek edukacyjnych dla dzieci pojawił się termin „kocię” w odniesieniu do młodych zająca, co rodzice uznali za oczywisty błąd, z oburzeniem wydzwaniając do wydawnictwa. A tu psikus, w gwarze myśliwskiej młode zająca to właśnie kocięta.
Czy warto zatem zrezygnować z beta-czytelników i zainwestować w redakcję i korektę? Opinie pierwszych czytelników są niezwykle cenne i potencjalnie mogą obniżyć późniejsze koszty redakcji i korekty (bo im więcej pracy będzie miał redaktor, tym więcej zapłacisz). Nie znaczy to, że należy na redakcji i korekcie oszczędzać. Może to odbić się na jakości Twojego tekstu, a tego przecież nie chcesz. Szczególnie w wypadku fikcji literackiej i dłuższych tekstów dobrą praktyką jest połączyć te usługi. W końcu co 10 par oczu, to nie jedna. 🙂
Do przeczytania!